(Z innej beczki: wyobraźcie sobie Larrego *O* http://25.media.tumblr.com/799ff446e9e783885cff3ba199fe98b1/tumblr_mfpy2gANLN1rb27vgo1_500.gif )
Szybko pozbyliście się płaszczy i butów. Chłopak natychmiast, bez zapalania żadnego światła podniósł cię na szafkę kuchenną. Migiem zerwał z was wszystkie ubrania, pozostawił ci jedynie dolną bieliznę, co by się z tobą drażnić. Poczułaś jego palce, majstrujące powoli przy twojej przyjaciółce.
-Louiss... - jęknęłaś mu do ucha, błądząc dłońmi po jego plecach. Oblizywał usta i się uśmiechał. W końcu zerwał z ciebie resztę i przysunął się do ciebie, rozchyliłaś nogi, by był bliżej ciebie. Czułaś jak się o ciebie delikatnie ociera, narastało w was podniecenie. Oplotłaś nogi wokół pasa Louis'a, przysunął cię do jego rozgrzanego ciała. Odgarnął twoje włosy opadające na ramiona, złapał cię w talii i zaczął całować namiętnie twoją szyję. Odsunął się od Ciebie, by móc się w tobie zatopić, kiedy zaczął powoli w ciebie wchodzić, wydawałaś ciche jęki. Włożył ci palec do ust, byś była ciszej, Perrie mieszkająca obok mogła wszystko usłyszeć. Czułaś przyjemny ból, cały czas zastanawiałaś się czy aby na pewno to dobra decyzja, przecież on cię zranił. DOBRA. Nie masz czasu na takie myślenie, spieszyłaś się, by tylko dojść do kościoła po babcię. Przysunęłaś się do niego, by zakończyć wszystko jak najszybciej. Zeskoczyłaś z blatu i zajęłaś się jego napiętym przyjacielem, najpierw delikatnie ruszałaś nim w górę i w dół i wzięłaś go do ust. 'Co ja robię...' pomyślałaś po raz kolejny. Zrobiłaś wszystko jak najszybciej, wszystkie płyny Louisa wylądowały na twoich piersiach.
-Dziękuję. - wyszeptał ci do ucha. Wskoczył szybko w ubrania i rzucił kluczami o podłogę. Ignorując cię, całkiem nagą wyszedł gdzieś... Zniknął... Nie wiadomo gdzie. Ubrałaś się migiem i zamknęłaś drzwi, klucze podrzuciłaś Perrie.
-LOUIS! LOUIS! - krzyczałaś. Usłyszałaś jakiś głośny pisk opon przed sobą, modliłaś się tylko, żeby to nie był Louis. Podbiegłaś na miejsce zdarzenia, obok jakiegoś człowieka klęczał facet, wzywający przez telefon pogotowie. Krzyczał jedynie głośne 'POMOCY'. Przykucnęłaś zdyszana obok poszkodowanego, zdjęłaś szalik z jego twarzy. Zastygłaś w bezruchu. Twój brat. Miał twarz całą w krwi, lecz nie była jakoś strasznie pocięta. Przyjechała karetka w środku czułaś jedno wielkie HAGHJGHJGHAHAHDGJHCB, właściwie nie miałaś pojęcia jakie to uczucie, przecież zostawił cię, zaraz po tym jak 'zrobiłaś mu dobrze'... Nie ulałaś najmniejszej łzy, lecz w środku czułaś smutek i żal. Przyjechała karetka, natychmiast zabrali chłopaka do szpitala. Na twojej twarzy odbijały się światła ambulansu. Stałaś na środku ulicy, patrząc jak odjeżdża karetka i sprawca wypadku. Włożyłaś ręce do kieszeni płaszczu i owinęłaś zakrwawiony szalik wokół szyi. Po chwili popatrzyłaś na swoje ręce, które cię cholernie piekły. Były całe poprzecinane, lecz nie lało się zbyt dużo krwi. Dalej stałaś wpatrzona w drogę. Zaczął prószyć śnieg.
-Co ja kurwa robię... - powiedziałaś cicho. Twierdziłaś, że twoje życie nie ma już totalnie sensu. Biegłaś przez środek drogi w stronę szpitala, który był 2km dalej.
-[T.I.]! Czekaj! - usłyszałaś głos z samochodu jadącego za tobą.
-Liam? - zdziwiłaś się.
-Wsiadaj! - krzyknął. Zrobiłaś jak ci kazał. Pojechaliście do Louis'a. Z zakrwawionym płaszczem i policzkiem wbiegłaś do sali z Louisem.
-Nic mu nie jest?! Na pewno żyje?! Proszę powiedz mi! - krzyczałaś. Harry, który stał obok złapał cię za nadgarstki i uspokajał.
-Nic mu nie jest, całe szczęście przerysował sobie tylko brzuch, zaraz się obudzi. - powiedział całując cię w czoło.
-[T.I.]... - wydusił zachrypnięty głos.
-Louis? - spytałaś kierując się wzrokiem na Tomlinsona.
-Harry, Liam, możecie wyjść? - spytał Tommo.
-Tak, chodź stary. - powiedział Liam. Wyszli.
-[T.I.]... Ja... Bo ja... Ja...
-No proszę, mów. Tłumacz się.
-Ja cię przepraszam.
-Za co? Za to, że mnie wykorzystałeś i wybiegłeś na ulicę bez 'Do widzenia'? Jesteś totalnym chamem i kretynem, Louis.
-Proszę cię, zrozum mnie ja chciałem tylko... - zatrzymał cię.
-Dobry wieczór panie Tomlinson. Może pan już wyjść, nic panu nie jest - powiedziała pielęgniarka. Louis zebrał ubrania i wyszliście, pojechaliście wszyscy autem Liama. Chłopak wysadził was przed domem. Pożegnaliście się.
-Rodzice coś wiedzą? Dzwoniłaś?
-Nie, nic nie wiedzą.
-Nienawidzisz mnie?
-Brawo.
-Za co?
-Za to, że jesteś chamem i idiotą bez serca.
-Ohoho, a kto się tak spieszył i naplotkował o mnie najgorsze rzeczy? - powiedział wypuszczając parę z ust.
-Ja. - powiedziałaś bezuczuciowo.
-I ja mam ciebie przepraszać?
-Nie to nie. Dzięki za najgorszą wigilię od 19-stu lat. Idę do domu, zmarzłam już.
-Masz mnóstwo krwi na policzku.
-To nic. Przez twój szalik debilu.
-Będziesz mnie tak wyzywać bez końca?
-Będę. - wystawiłaś mu język. Skorzystał z okazji. Połączył wasze usta.
-Louis! Jak rodzice zobaczą? Już starczy, że myśleli, że jestem w ciąży!
-Haha! Ty w ciąży ciekawe z k... Ouch.
-No właśnie.
-Ale nie jesteś?
-Nie. Na szczęście. Bo jakiś skończony idiota nie daje mi po nocach spać, napije się i wlecze się zamiast do swojego to do mojego łóżka.
-Przepraszam.
-Och. Wigilia, bydle ludzkim głosem przemówiło?
-Musisz być taka ostra?!
-Tak, wybacz, taka moja natura.
-Wybaczysz łajzo?
-Wybaczysz, wybaczysz.
-Dziękuję. - powiedział i otworzył ci drzwi do podwórka.
-Rodzice o niczym nie wiedzą, żadnego wypadku, nic.
-Dobrze, oczywiście. - oznajmił i weszliście do domu, krew starłaś śniegiem, także bez problemu. Wszyscy już spali, wzięłaś szybki prysznic i poszłaś spać, Louis poszedł zaraz po Tobie. Obydwoje zasnęliście w osobnych łóżkach. Rankiem wszystko się wydało. Sąsiadka widziała cały wypadek i ciebie, oczywiście pierwsze co trzeba biec do twojej mamy z ploteczkami. Dostaliście lekki opieprz, ale nie było tak źle.
Jest 4 maja, dowiadujesz się, że jesteś w ciąży. Jednym słowem: przejebane. Nie masz pojęcia jak zareagują na to rodzice, nie myślałaś o niczym innym. Nie sądziłaś, że ten ostatni raz przyniesie wam takiego pecha... KONIEC.